Jak w kalejdoskopie przesuwają mi się przed oczami dni minionego 2008 roku. Dni w większości udane, dające zadowolenie połączone z pewną dumą, że udało mi się coś co jeszcze rok temu było dla mnie nie do wyobrażenia. Moje przeżycia jawią mi się jak wspaniały sen, z którego nie chcę się obudzić, by nie powrócić do życia nieciekawego, przygnębiającego, wypełnionego pustką i beznadzieją. Jeszcze 12 miesięcy temu czułam się nic niewarta, kaleka siedząca w jednym miejscu, wymagająca stałej opieki, zdolna tylko dziękować za każdą najdrobniejszą przysługę. Miałam wrażenie jakbym siedziała w poczekalni oczekując przyjazdu pociągu zabierającego mnie w wymarzony świat, w którym będę mogła zrzucić ze swych ramion całą niemoc, bezsilność i wszystko to co tak bardzo odbierało mi chęć do dalszego nic niewartego życia. W wyobraźni widziałam krainę szczęśliwości, po której poruszam się swobodnie na zdrowych nogach z rękami wykonującymi wszystko o czym pomyśli głowa, a wstyd i upokorzenie pozostaną czymś nieznanym. Jakże pragnęłam poczuć prawdziwą wolność w przemieszczaniu się, mieć wolność decydowania o swoim losie, poznać wartość i piękno życia. Pamiętam noce pełne bólu, rozpaczy i goryczy, że będąc w miarę rozumną, mającą z pewnością w sobie coś co można byłoby wykorzystać do wypełnienia nadmiaru wolnego czasu, nie miałam możliwości wykazania się. Otulona w ramionach nocy wylewałam gorzkie łzy żalu, tak chętnie wchłaniane przez najwierniejszą powierniczkę – poduszkę. Wołałam w niemym krzyku rozpaczy do Miłosiernego Boga o pomoc, o cud sprawiający, by moje życie nabrało sensu, nie tylko w cierpieniu. I dziś w ostatnich godzinach starego roku mogę z zadowoleniem powiedzieć, że moje modlitwy zostały wysłuchane, że doświadczyłam zadziwiającej przemiany, o którą tak bardzo prosiłam. Dni, jeszcze parę miesięcy temu puste nic nieznaczące, zostały wypełnione nie tylko czytaniem książek, ale też moim skromnym pisaniem głównie o radzeniu sobie w codzienności z niepełnosprawnością, o przeciwnościach losu, i o otaczającym mnie świecie ludzi zdrowych. Wyjazdy do Powiatowego Ośrodka Wsparcia dla Osób z Zaburzeniami Psychicznymi w Muszynie pozwoliły mi opuścić cztery ściany mojego pokoju, poznać ludzi bardziej ode mnie poszkodowanych z powodu powikłań zdrowotnych i wejść w ich zamknięty, wyimaginowanym świat choroby psychicznej. Jakże są nieszczęśliwi w swym upośledzeniu, a przy tym tak bardzo pogodni, potrafiący czerpać radość z najdrobniejszych rzeczy. Ileż można się od nich nauczyć.
W zadziwiająco szybkim czasie grono moich znajomych zaczęło się powiększać, pojawiły się osoby wspaniałe, oferujące mi tyle życzliwości połączonej z konkretną pomocą, że trudno mi w to uwierzyć. Laptop ułatwiający pisanie moim zniekształconym dłoniom, dostęp do gazet drukujących moje teksty, pielgrzymka do Lourdes, udział w ciekawych imprezach i spotkaniach – to wszystko zawdzięczam osobom do niedawna prawie mi nieznanych, a mieszkających w bliskim otoczeniu. Ich obecność przy mnie, dobre, wspierające słowo połączone z konkretnym czynem uważam za coś najwspanialszego i cudownego, coś co sprawiło, że szare, monotonne dni zostały zamienione w dni jakże odmienione, dostarczające satysfakcji z bycia choć trochę aktywniejszą mimo dużej niesprawności. O wiele bardziej przekonuję się, że kalectwo nie musi być równoznaczne z odizolowaniem się od otoczenia i dobrodziejstw życia, można czerpać choć odrobinę radości, której każdy potrzebuję, żeby poczuć się lepiej.
Z żalem żegnam ten kończący się rok, pełen pozytywnych zmian i niespodzianek, rok, który podarował mi dozę optymizmu i nadziei na przyszłość pozwalając mi w ten sposób mieć lepszą perspektywę na nadchodzący Nowy 2009 Rok. Wierzę, że będzie równie łaskawy i pozwoli mi kontynuować to co daje mi zadowolenie i co jest dla mnie ważne, bym mogła poczuć się osobą dowartościowaną mimo swej niepełnosprawności.
Grudzień 2008